Największy murowany młyn na wschód od Warszawy (2)

 

Wiktor Eychler (w środku) przed swoim młynem – 1915

Wiktor Eychler (w środku) przed swoim młynem – 1915

Trwający rok przyniósł mojej rodzinie ważną rocznicę. Siedemdziesiąt lat temu, 27 lutego 1947 roku zmarł mój dziadek, zasłużony obywatel przedwojennego Wyszkowa, Wiktor Eychler. Z tej okazji chciałem przypomnieć tę postać, opisując jego działalność na ziemi wyszkowskiej, którą po jego śmierci kontynuował najmłodszy syn, a mój ojciec, Józef Eychler.

Miasto wiatraków

Wiktor Eychler urodził się 6 marca 1864 roku w Świniotopie w rodzinie wędrownego młynarza Władysława Eychlera i Natalii z Truchnowskich, osiadłych w Jasiorówce nieopodal Łochowa. Kontynuując rodzinną tradycję, wybudował swój młyn w pobliskim Łojewie i ożenił się w 1893 roku ze Stanisławą Antoniną z Kaweckich, z którą miał siedmioro dzieci – Romana, Martę, Hipolita, Bolesława, Jadwigę, Józefa i Janinę. Wszyscy, z wyjątkiem najmłodszej Janiny, urodzili się w Łojewie, co świadczy o tym, że Wiktor osiadł tam dość wcześnie.

Młyny w tamtych czasach często się paliły, bo w większości ich konstrukcja była drewniana, a mąka jest materiałem palnym, w dodatku silnie iskrzącym podczas zapłonu. Kurz mączny osadzał się wszędzie, także na pajęczynach w trudno dostępnych miejscach młyna. Do tego ich wnętrza często były oświetlane np. świecami. Mojego dziadka spotkał zatem los dość łatwy do przewidzenia.

Wiktor Eychler – koniec XIX w.

Z Łojewa postanowił wyprowadzić się ok. 1905 roku, po drugim pożarze swojego młyna, a trzecim jego zabudowań w ogóle. Uznał, że to pechowe miejsce, wziął pieniądze z ubezpieczenia, sprzedał ocalały podczas ostatniego pożaru dom wraz placem i postanowił przeprowadzić się do miasta wiatraków, czyli Wyszkowa, gdzie niedługo potem, przy nowo wytyczonej szosie do Pułtuska postawił istniejący do dzisiaj dom rodzinny oraz młyn. Wiktor wraz żoną i sześciorgiem dzieci na okres budowy domu zamieszkał w pokoju z kuchnią wynajętym u najbliższych gospodarzy, mieszkających przy ówczesnej ul. Kolejowej (późniejsza Okrzei) państwa Pułymów.

 

Nowoczesne interesy

Dom i młyn mozolnie budowane przez Wiktora pięły się do góry przez kilka lat. Pierwszy stanął dom, by ośmioosobowa rodzina mogła trochę odetchnąć od ciasnoty odnajmowanego przez blisko trzy lata od sąsiadów mieszkania. Młyn w pełni ukończono niedługo później w 1910 roku i właśnie ten rok oraz inicjały właściciela WE ozdobiły jego frontową fasadę. Produkcję mąki rozpoczął w grudniu 1911 roku siłami czterech robotników, stwarzając poważną konkurencję dla dotychczas największego wyszkowskiego młyna parowego znajdującego się w Rybienku, z którego pochodziła blisko połowa dostępnej w mieście mąki.

Napędzany był motorem na gaz generatorowy. Koks spalany przy niepełnym dostępie powietrza wydzielał tlenek węgla (CO – czad), dostarczany do cylindra specjalnymi przewodami. Zapalał go indukcyjny iskrownik i jako gaz palny poruszał cylinder oraz koło zamachowe. Spaliny tego procesu to tylko woda i dwutlenek węgla, a więc młyn był prawie całkowicie ekologiczny. Moc jego silnika osiągała około 100 koni mechanicznych, a koło zamachowe miało średnicę 3 metrów i ważyło ponad dwie tony. Do uruchomienia tego motoru trzeba było 3, a nawet 4 silnych i sprawnych mężczyzn. Zakupiono go w Sosnowcu, a do Wyszkowa przyjechał w częściach pociągiem, skąd od stacji wiozły go furmanki. Na miejscu poszczególne części w całość złożył inżynier przysłany wraz z silnikiem przez jego producenta.

Do obsługi młyna przy motorowni wybudowano studnię głębinową głęboką podobno na 45 metrów i dającą doskonałą smakowo wodę pitną. Okoliczni mieszkańcy chętnie przychodzili po tę wodę. Zainstalowano także prądnicę dającą oświetlenie młyna i domu, która przez lata (do czasu wybudowania elektrowni na skarpie w drugiej połowie lat 20. była jedyną elektrownią w mieście) pełniła rolę małej wyszkowskiej elektrowni dla okolicznych domów, m.in. budynków i magazynów handlowych Józefa Cudnego. Dawała światło od pierwszego zmierzchu do godziny 22. Na 15 minut przed całkowitym wyłączeniem światła dawano trzykrotnie jednosekundowym mrugnięciem sygnał, który pozwalał na przygotowanie świec lub lamp naftowych.

Z pompowni w młynie do domu przeprowadzony został także rurociąg średnicy 1 cala, którego zawór czerpalny znajdował się w ogródku przed domem od strony młyna. Dzięki niemu w domu była bieżąca woda. Czynny był tylko w porze ciepłej, a podczas mrozów był wyłączany. Mimo tego w czasie którejś zimy rurociąg zamarzł i pękł. Młyn miał wówczas na tylu dużo możliwości i mocy, że był uważany za największy polski murowany młyn na wschód od Warszawy.

Reklama młyna, tartaku i elektrowni W. Eychlera w książce adresowej na lata 1925-26

 

Oprócz młyna w skład majątku Wiktora wchodził położony obok tartak parowy. Ponieważ jednak grunt pod nim,  z racji dużej ilości sadzawek w okolicy, był mocno podmokły, w latach 20. zdecydował się przenieść go w rejon dzisiejszej targowicy. W tamtym miejscu tartak znacząco się rozbudował i prężnie funkcjonował aż do 1927 roku, kiedy wybuchł w nim rozległy pożar. Ogień strawił maszynownię i halę tartaczną oraz objął część materiału tartacznego, z którego ok. 40 wagonów drzewa udało się wynieść przy pomocy uczniów miejscowego gimnazjów i okolicznej młodzieży. Łącznie uratowano ok. 200 wagonów. Pomimo tego Wiktor postanowił sprzedać tartak.

Około 1930 roku przy młynie powstała piekarnia mechaniczna. Mechaniczna oczywiście dlatego, że wyrabianie ciasta odbywało się mechanicznie, a nie ręcznie, jak w pozostałych ówczesnych piekarniach w Wyszkowie. Początkowo prowadził ją Szczepan Cząstkiewicz, który później zbudował swoją piekarnię. Mój ojciec, Józef w tym czasie kończył szkołę i kursy rzemieślnicze w Warszawie z zakresu młynarstwa, piekarstwa i cukiernictwa. Interes po ojcu miał jednak przejąć dopiero jakiś czas później.

Wiktor,  pisząc w 1932 roku dla gazety Gazety Handlowej o prowadzonych przez siebie interesach, tak opisał ówczesną sytuację piekarni:

Niestety trudne warunki gospodarcze, i nadmierne obciążenia stanowią, nie do przezwyciężenia trudność przy utrzymaniu w dotychczasowym stanie warsztatu pracy. Odnosi się to również do niedawno zainstalowanej przeze mnie nowoczesnej piekarni mechanicznej, zapewniającej ludności wypiek chleba w warunkach higienicznych, których nie mają mniejsze piekarnie. Łatwo wyobrazić sobie, w jaki sposób ręczny wypiek chleba odbywa się w tych niewielkich pomieszczeniach, gdzie niejednokrotnie rodzina właściciela piekarenki mieszka i sypia, i gdzie w związku z tem czystość tak niezbędna przy wypieku chleba, pozostawia wiele do życzenia. Oczywiście piekarenki takie płacąc skromne podatki, mogą skutecznie konkurować z piekarnią większą, która ma znacznie większe koszty wypieku. Nie ulega wątpliwości, że władze sanitarne w interesie zdrowia publicznego powinny ograniczyć działalność małych niehigienicznych piekarni…

 

Trudne czasy

Podczas I Wojny Światowej w latach 1915-1917 w  naszym domu rodzinnym, z racji na jego gabaryty, zorganizowano spory szpital polowy. Rodzina została wysiedlona, a wszystkie pomieszczenia zajęli ranni żołnierze. Ci, którzy zmarli przenoszeni byli do stojącej obok stodoły państwa Sulichów (później Boyenów), a następnie, co kilka dni, grzebani na cmentarzu na Nadgórzu w zbiorowej mogile. Obecnie z tej mogiły pozostał kamień z napisem „200 russen Módlcie się za poległych 1915”. Takie szpitale polowe urządzano właściwie w każdym większym domu. Po przejściu frontu rodziny wracały do swoich domostw.

Rodzina Eychlerów przed domem na ul. Pułtuskiej, od lewej: Wiktor, Hipolit, Jadwiga, Bolesław, Roman, Marta, Józef i Stanisława w ciąży z Janiną – 8 września 1918

Problemy dziadka Wiktora zaczęły się od śmierci jego żony, Stanisławy Antoniny z Kaweckich, która zmarła na nowotwór narządów rodnych w listopadzie 1919 roku. Wiktor został wówczas z maleńką córką Janiną, prowadził młyn, a do tego wybuchła jeszcze wojna. Po przetrwaniu tego newralgicznego okresu, po dwóch latach ożenił się z Bronisławą Kowalską, bezdzietną wdową, która prowadziła w Warszawie knajpę „Pod Strzechą” w kamienicy Józefa Rolińskiego na rogu ul. Inżynierskiej i Wileńskiej (obecnie Wileńska 19). Z czasem wraz z najmłodszą córką przeprowadzili się całkowicie do Warszawy, do Wyszkowa przyjeżdżając tylko na lato. Te pobyty wystarczały mu jednak, by angażować się w życie społeczne miasta. Przez wiele lat pełnił m.in. funkcję prezesa Ochotniczej Straży Pożarnej oraz członka zarządu Spółdzielczego Stowarzyszenia Spożywców „Spółka”.

Zarządzanie młynem i tartakiem zostawił synom – Romanowi i Bolesławowi. Bracia prowadzili je na zmianę od połowy lat 20. przez blisko dziesięć lat, jednak nie potrafili utrzymać ich na odpowiednim poziomie, a kilka razy sytuacja była na tyle krytyczna, że Wiktor musiał ratować majątek wykupując go na licytacji. Zadłużenia dotyczyły głównie miejscowych Żydów oraz sąsiada Józefa Cudnego.

 

Zmiana warty

Sytuacja znacząco poprawiła się, kiedy majątek został w 1935 roku przekazany najmłodszemu z braci, wykształconemu do swojego zawodu, mojemu ojcu, Józefowi, który po ślubie z Anną Konstancją z Czerwińskich zamieszkał w domu przy Pułtuskiej. W krótkim czasie zdążył tak znacząco poprawić sytuację młyna, że spłacił wszystkich wierzycieli i zaczął spłacać rodzeństwo, spłaty te trwały do 1956 roku.

Okupację i najcięższe działania wojenne Wiktor wraz z żoną przeżyli w Warszawie. Praga nie była objęta powstaniem, tak więc interes Bronisławy nie był zagrożony, prowadziła go zarówno pod okupacją niemiecką jak i po wojnie. Wiktor zmarł 27 lutego 1947 roku na szerzącą się wtedy w Warszawie hiszpankę. Żona przeżyła go o rok.

Pozostałości południowej ściany młyna rozebrane pod budowę bloku w 2017 roku – 2016

Ponieważ dziadek przez dużą część życia związany był z Wyszkowem i na tutejszym cmentarzu była pochowana jego pierwsza żoną, naturalnym było, że i on zostanie tu pochowany, trzeba było tylko sprowadzić ciało z Warszawy. W srogą zimę 1947 roku transportowano je pociągiem w metalowej trumnie, na wyszkowskiej stacji czekał orszak żałoby z orkiestrą strażacką i saniami, które miały przetransportować trumnę do kościoła. Do Wyszkowa ona jednak nie dojechała. Okazało się, że trumna została zatrzymana w Tłuszczu, przez sowieckiego majora, który wówczas zarządzał stacją. Mój ojciec, który wiedział jak działać w takich sytuacjach, załatwił odpowiednią ilość bimbru i niezwłocznie pojechał pociągiem do Tłuszcza po trumnę. Tym sposobem ciało dziadka Wiktora na kolejne 70 lat mogło spokojnie spocząć w jego „rodzinnym” mieście.

 

Andrzej Eychler

Andrzej Eychler

 

 

 

 

 

 

Tekst opracował Piotr Płochocki


Artykuł ukazał się w numerze 24 tygodnika Wyszkowiak z 13 czerwca 2017 roku.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *