Na wyszkowskim cmentarzu parafialnym znajduje się grób rodziny Biernackich. Dziś chcę opowiedzieć o szczęśliwych i tragicznych losach rodziny Biernackich, której korzenie tkwią w Drogoszewie i Wyszkowie.
25 lutego 1887 roku w Drogoszewie, w rodzinie Jana i Anny z Roickich Biernackich, urodził się syn Aleksander. Miał siedmioro rodzeństwa. Prawdopodobnie uczęszczał do szkoły elementarnej, którą w okresie zaborów utrzymywali w Rybienku Wanda i Kazimierz Skarżyńscy i w której po polsku uczono wiejskie dzieci. Aleksander był bardzo zdolnym chłopcem i państwo Skarżyńscy ufundowali mu stypendium.
O swoich szkolnych latach inż. Aleksander Biernacki opowiadał ks. Jerzemu Dębowskiemu, który w początkach lat 60. zamieszkał w jego domu przy al. Wolności w Rybienku Leśnym, a potem opiekował się nim i jego żoną do ich śmierci.
– W 1905 roku był w maturalnej klasie, wziął udział w strajku szkolnym, dostał wilczy bilet.
Strajki w szkołach średnich Królestwa Polskiego wybuchły w lutym 1905 roku (m.in. w pobliskim Pułtusku), młodzież i ich rodzice domagali się wprowadzenia do szkół języka polskiego jako języka wykładowego, zniesienia ograniczeń narodowych i wyznaniowych, zniesienia inspektoratu policyjnego w szkołach.
– Wyjechał do Grazu (Austria) i tam został studentem Politechniki, na koszt państwa Skarżyńskich. Otrzymał stopnie naukowe. Gdy powstała niepodległa Polska, wrócił do kraju. Został wykładowcą mechaniki na Politechnice Warszawskiej. W okresie międzywojennym był dyrektorem technicznym w fabryce Norblina w Warszawie.
W czerwcu 1922 roku Aleksander Biernacki ożenił się Władysławą Pawłowską z Wyszkowa, córką Jana i Teofili. Ślub brali w kościele św. Idziego; pan młody miał lat 35, panna młoda – 27. Władysława Biernacka, spokrewniona z ówczesnym burmistrzem Stanisławem Pawłowskim, była chrześnicą Wandy Skarżyńskiej.
Henryk Gąszewski (1929-2015), który dzieciństwo spędził w Rybienku Leśnym, tak zapamiętał Aleksandra Biernackiego: – Niezbyt wysoki, masywnej budowy, twarz myśląca. Inżynier Biernacki był wzywany na konsultacje w czasie budowy Gdyni. Świetnie zarabiał, powodziło się im bardzo dobrze. Potrafił zarobić w ciągu miesiąca 2 tysiące dolarów. To były ogromne sumy. Jeśli ktoś zarabiał wówczas tysiąc złotych, to nie wiedział, co z nimi robić.
Biernaccy mieli mieszkanie (przy ul. Łuckiej 1 – przyp red.) w Warszawie, w okolicach placu Narutowicza. W końcu lat 20. nabyli działkę w Rybienku Leśnym i wybudowali na niej drewnianą willę.
Dzieci
17 października 1924 roku w Warszawie urodziło się państwu Biernackim pierwsze dziecko – córka Wanda Magdalena (jest prawdopodobne, że imię to wyraz wdzięczności dla Wandy Skarżyńskiej). Sześć lat później, 13 maja 1930 roku, na świat przyszedł ich syn Lech Jerzy. Z Leszkiem przyjaźnił się Henryk Gąszewski.
Dzieci państwa Biernackich były bardzo utalentowane. Bolesław Wolski (1927-2013) wspominał, że Wanda Biernacka była świetną pływaczką, a w czasie okupacji działała w Szarych Szeregach. Leszek miał uzdolnienia matematyczne. W czasie okupacji rodzina mieszkała w Warszawie. Jedną z „zabaw” młodych chłopców, również Leszka, było wskakiwanie i wyskakiwanie z jadącego tramwaju. 3 maja 1944 roku na pl. Narutowicza wyskoczył z tramwaju (wtedy jeszcze drzwi nie były automatycznie zamykane i otwierane) – prosto na słup trakcyjny. Zginął na miejscu. Ogromna tragedia w rodzinie, ale została jeszcze córka Wanda. Mądra, wysportowana, humanistka.
Po powstaniu warszawskim Biernaccy zostali wywiezieni do Pruszkowa. Po powrocie zamieszkali w Warszawie, ale bywali i w Rybienku Leśnym (w ich domu przez jakiś czas mieszkali Rosjanie).
Wandę nazywano „Syrenką”, była członkiem Akademickiego Związku Morskiego. Wakacje 1948 roku spędzała m.in. nad morzem, na obozie studenckim. 3 sierpnia jako członek pięcioosobowej załogi (3 dziewczyny i 2 chłopców) wypłynęła na Zatokę Gdańską na jachcie żaglowym „Poświst” , w pobliżu Mierzei Wiślanej. Dla niej miał to być pożegnalny rejs na tym obozie. Pogoda była nieciekawa; wiał wiatr, od rana padało. Po południu przejaśniło się nieco i po godzinie 17 załoga wypłynęła na morze. Niestety, znowu zaczęło padać i silnie wiać. Ok. godziny 20 wracali do brzegu. I nagle jacht się przewrócił – prawdopodobnie skorodowały bolce mocujące balast. Studenci zdecydowali zostawić niezatapialny kadłub jachtu i popłynąć do brzegu.
Relację z tej tragicznej nocy spisał 22-letni wówczas Bolesław Trochimowicz.
Od pierwszych chwil po awarii Wandka i Pimpuś (Anna Potulicka) zachowywały się dzielnie, były skupione i zupełnie spokojne. Na twarzach i w oczach nie miały ani skazy strachu! A woda była zimna, padał deszcz, pod zwałami chmur trudno było rozeznać brzeg. Do dyspozycji mieliśmy każdy kamizelkę kapokową i jedno koło ratunkowe i, aby było lżej płynąć, zostaliśmy wszyscy w kostiumach kąpielowych. Płynęliśmy, trzymając się jedną ręką koła, wolną zaś ręką i nogami wiosłowaliśmy. Póki nie zabłysły światła portowe, płynęliśmy pod falę i pod prąd. (…) Chmury wlokły się nisko, padał deszcz. Fala się nie zmniejszała. Po raz trzeci staraliśmy się z Wandką ratować Pimpusia. Wydawała mi się ona strasznie małą, miała takie dziecinne, jasne, niebieskie oczy i tak ufnie patrzyły te oczy na nas, a myśmy byli bezradni. Później tylko słyszałem słowa Wandki: „Ona już nie żyje”. Zdjęliśmy z niej kamizelki ratownicze. Pomogłem włożyć jedną, już trzecią z kolei – Wandce, jedna pozostała dla mnie. Zostało nas dwoje. Stawało się coraz jaśniej; przed nami widniał wąski pasek brzegu w beznadziejnie jednakowej odległości, przynajmniej tak nam się zdawało. Nawoływaliśmy się ciągle po imieniu. Po pewnym czasie stwierdziłem, że Wandka odpowiada coraz bardziej sennym głosem, coraz bardziej bezwolnym, a moje perswazje, prośby i nakazy, by nie poddawała się – nie pomagały. Coraz bardziej popadała w straszne oszołomienie. Wtedy pomogłem jej zaczepić się, objąć koło obiema rękami. Tak holując ją płynąłem sam. Zimno było potworne. (…) Mniej więcej godzinę przed brzegiem nagle dotarło do mojej świadomości, że jestem sam. Wandka była jakieś sto, sto pięćdziesiąt metrów w bok ode mnie na fali, miała twarz nad wodą; utrzymywały ją kamizelki ratownicze. Nie wiem, czy płynęła. W przypływie jakiejś energii krzyknąłem: Wandka – wracaj, bo zginiesz. I znów zapadłem w ten bezwład woli, w obojętność i nieświadomość otoczenia.
– On nie wiedział, że ona za nim płynęła. Kiedy dopłynął do brzegu, miał jeszcze tyle siły, że podszedł z 200 metrów, upadł na drodze i rybacy go znaleźli. A ona, zaraz po wyjściu z wody, padła na brzeg i zmarła z wycieńczenia i wyziębienia ciała – opowiadał Tadeusz Mioduchowski, spokrewniony z Biernackimi.
– Państwo Biernaccy bardzo to przeżywali, pani Biernacka jak relikwię przechowywała „Głos Wybrzeża”, gdzie opisano ten wypadek – wspomina ks. Jerzy Dębowski. – Bardzo często chodziłem z nimi na cmentarz, na grób ich dzieci.
W Gdańsku, niedaleko Twierdzy Wisłoujście, stoi kamienny głaz z tablicą upamiętniającą czworo członków załogi jachtu „Poświst” (Jerzy Kawałkowski, Wanda Biernacka, Anna Potulicka, Magdalena Zakrzewska), którzy zginęli w tej katastrofie.
***
W latach 50. państwo Biernaccy na stałe już mieszkali w Rybienku Leśnym. Aleksander Biernacki uczył technologii metali i rysunku technicznego na kierunku mechanicznym w szkole zawodowej, tzw. Bolkowni (mieściła się w budynku przy ul. 22 Lipca, nad SP nr 1 i LO). Miał już prawie 70 lat, kiepski wzrok, nosił kilka par okularów. Jednym z jego uczniów był Jerzy Maciejewski, który ocenia, że wszystkiego, co najważniejsze z metaloznawstwa, nauczył go właśnie Aleksander Biernacki.
– Utykający, lekko pochylony, chodził o lasce. ale był dość silnym mężczyzną. Z powodu tych okularów miał przezwisko „Szkieła”, jednak większość mówiła o nim „dziadek Biernacki”. Wspominał, że w czasie okupacji budował mosty żelazne, a podczas próby obciążenia projektant i wykonawca stali pod mostem. Opowiadał o tragedii, która go spotkała, był nieszczęśliwy – powraca pamięcią do szkolnych lat Jerzy Maciejewski. – Lubił, kiedy uczeń był zainteresowany tematem, pytał, dociekał. Nie lubił draństwa. Był bardzo nerwowy, ale nie ma co się dziwić. Zawsze znaleźli się uczniowie, którzy robili mu psikusy.
Inżynier Aleksander Biernacki zmarł w Rybienku Leśnym 27 czerwca 1969 roku, osiem lat później, 5 grudnia 1977 roku zmarła w Brańszczyku Władysława Biernacka. Są pochowani obok swoich dzieci na cmentarzu parafialnym w Wyszkowie.
Artykuł ukazał się w numerze 12/13 tygodnika Nowy Wyszkowiak z 26 marca 2013 roku.