Karczmarczykowie – rodzina dobrego krawca
Władysław Feliks Karczmarczyk urodził się w Makowie Mazowieckim, gdzie jego ojciec Władysław był krawcem (matka – Zenobia z Sitarskich). Miał czterech synów. Najstarszy był Mieczysław Jerzy (ur.1905) – oficer w 13 pułku piechoty w Pułtusku, wojnę spędził w oflagu Murnau, potem Władysław Feliks (ur.1907), następnie Stanisław Wojciech (1910-1996), który skończył AWF i był nauczycielem w technikum kolejowym na Pradze, a najmłodszy był Kazimierz (ur.1916) – oficer artylerii. Całą rodziną przenieśli się do Pułtuska, bo tam była dobra szkoła średnia, do której mogli uczęszczać ich synowie.
Swój zakład krawiecki Władysław prowadził przy rynku. Był dobrym krawcem, bo swoje sutanny szyli u niego nawet miejscowi księża. W rodzinie mówiono na niego „Dziadek”. Jego żona żywiła czeladników, którzy u niego praktykowali. Syn Władysław Feliks skończył Gimnazjum im. Piotra Skargi, a następnie pedagogium nauczycielskie. W Wyszkowie zaczął pracę w połowie lat 30. Stanisław Karczmarczyk, młodszy brat Władysława, w 1946 roku ożenił się z Wisławą Noskiewicz (1911-1991), pedagogiem i byłą gimnastyczką, która brała udział m.in. w Igrzyskach Olimpijskich w Berlinie w 1936 roku. Pochodziła z zamożnej warszawskiej rodziny Karola i Natalii Noskiewiczów, którzy w 1933 roku pobudowali w Rybienku Leśnym letnią willę. Efektowny niszczejący budynek istnieje do dziś pod adresem Graniczna 18. Wszyscy synowie Karczmarczyków walczyli w kampanii wrześniowej i wszyscy przeżyli wojnę.
Wydarzenia września 1939 roku zastały Agatę w rodzinnej wsi. Niemcy przychodzili tam wtedy po kobiety do skubania gęsi. W tamtym czasie często odwiedzała przyszłych teściów w Pułtusku, czasami zostając ze względów bezpieczeństwa na noc. Agata chcąc uniknąć wywózki na roboty do Niemiec, przy pomocy kolegi Wacława Załęskiego, podjęła prace w niemieckiej jednostce, która handlowała zwierzętami. Mieściła się obok katedry od strony rynku. Szef firmy był Mazurem z Ełku, z którym łatwo było się porozumieć. W firmie pracowała do 1941 roku.
Kiedy Warszawa upadła, walczący na froncie Feliks nie poszedł do niewoli, tylko przebrał się w cywilne ubranie i przedostał do Pułtuska. Stamtąd wraz z rodzicami i synem Niemcy wysiedlili go najpierw do Działdowa, a następnie do Muszyny w Sudetach. Nie mieszkali tam jednak zbyt długo, gdyż żona Jerzego, najstarszego syna Karczmarczyków, pochodziła z zamożnej tarnowskiej rodziny i podczas okupacji czekała w Tarnowie z dwójka dzieci aż mąż wyjdzie z oflagu. Karczmarczykowie zamieszkali wraz z nimi.
Dom Strojeckich
Feliks, po zorientowaniu się w sytuacji, przyjechał do Wyszkowa, gdzie miał najwięcej zawodowych znajomości i dostał pracę w szkole powszechnej utrzymywanej przez Niemców. Wtedy postanowił ściągnąć tu resztę rodziny. Umówił szmuglera w okolicach Pniewa, który miał przeprowadzić, wciąż pozostającą w Pułtusku Agatę przez zieloną granicę. Długi czas leżeli w kartoflach, czekając na odpowiednią chwilę, aż w końcu udało jej się niepostrzeżenie przebiec na drugą stronę, gdzie Feliks czekał z furmanką.
Na miejscu miał już wszystko przygotowane na jej przybycie. Wcześniej sprowadził z Tarnowa swoich rodziców i syna. Wszyscy zamieszkali na Latoszku w wynajętym od państwa Strojeckich domu letniskowym. Gospodarz był rzemieślnikiem, gospodyni handlowała z Warszawą. Na przykład kupowała kury w Wyszkowie, skubała je w domu i wiozła na handel do Warszawy. Mieli kilku synów, z których jeden zginął podczas przemycania towaru na linii Warszawa-Wyszków. Dom stał poniżej domu Wiśniewskich, niedaleko szosy warszawskiej, prowadził do niego drugi zjazd od strony Wyszkowa. Agata z mężem zajęli piętro, gdzie mieli dwa pokoje z kuchnią. Władysław i Zenobia Karczmarczykowie na parterze otworzyli zakład krawiecki. Oprócz nich na dole mieszkał także urzędnik drogowy z żoną, a na górze Zygmunt Szulc z żoną Haliną, na Latoszku urodziło się dwoje ich dzieci. Gospodarze Strojeccy mieszkali natomiast w niewielkim parterowym domku w podwórku. Agata wówczas nie pracowała, trochę uczyła dzieci w domu. Przychodziła do niej Danuta Wiśniewska, córka organisty. W sąsiednim domu sklep spożywczy prowadziła pani Białkowa. Agata i Władysław Feliks wzięli ślub w Warszawie w sierpniu 1941 roku.
Drugi front
Przechodzący w 1944 roku front dał się ziemiom mazowieckiem poważnie we znaki. Wyzwolicielskie wojska radzieckie wchodząc na zniszczone tereny polskie, prawem zwycięzcy zaprowadzały nowy porządek. Byli to w większości żołnierze niewykształceni i nieobyci z dobrymi warunkami sanitarnymi, toteż zajęte przez siebie tereny traktowali z właściwą sobie bezpretensjonalnością. Dom Strojeckich miał trochę szczęścia, gdyż jeden z jego pokoi zajęli Rosjanie na swój sztab, a jakiś czas później na przemyconym z Pułtuska tapczanie kilka nocy podczas przesuwania się frontu przespał radziecki generał. Jego ordynans był odpowiedzialny za palenie w piecu, więc w domu zawsze była odpowiednia ilość drewna.
Mniej szczęścia miały Mory. W wyniku działań wojennych w 1944 roku dużo wsi wzdłuż Narwi zostało spalonych m.in. Dzierżenin, Kacice, Łubienica, Karniewek, ale także właśnie Mory. Rodzinna wieś Agaty była zniszczona do tego stopnia, że zawalona została nawet studnia, a na okolicznych łąkach wycięto wszystkie olszyny. Kiedy front zbliżał się do wsi, Antonina z synem i częścią dobytku uciekła do rodziny w okolice Ciechanowa. Ostrzał wsi zaczął się w momencie kiedy Lucjan Kamer, który został na gospodarstwie, smażył sobie naleśnika. Zaskoczony zdążył uratować tylko konia i wóz. Pozostałą przy życiu ludność Rosjanie przesiedlili na drugą stronę Narwi. Tym sposobem Kamer wraz z jednym z sąsiadów, Wróblem trafił do Olszanki, gdzie zatrzymali się w stodole jednego gospodarzy. Sąsiad wiedział, że Kamer jest poróżniony z przybraną córką i pierwszy się do niej nie odezwie z prośba o pomoc, więc sam poszedł na Latoszek i powiedział, że Kamer śpi w stodole w Olszance, a jesienne noce robią się już coraz zimniejsze. Feliks, nie zważając na wszelkie rodzinne niesnaski, założył beret, wsiadł na rower i przywiózł Kamera na ramie do domu. Od tej pory Lucjan Kamer niebywale spokorniał. Stał się, jak określała po latach pani Agata, prawdziwym aniołem, jego wybuchowy charakter jakby zupełnie wyparował. Przekonał się także do swojego wyuczonego zawodu. Wraz z ojcem Feliksa przez prawie trzy lata prowadzili zakład krawiecki na Latoszku. Zarobione tym sposobem pieniądze przesyłał żonie, by mogła odbudować dom w Morach, do których wrócił 1947 roku.
W 1945 roku Karczmarczykom urodziła się córka Elżbieta (obecnie mieszkająca w Australii), a w 1948 syn Paweł. W późniejszym czasie Kamer lubił siadać i czytać Świerszczyki swojej wnuczce.
Nowe socjalne fronty
Czasy powojenne okazały się dla rodziny dość łaskawe. Agata w 1945 roku dostała pracę w SP 1, gdzie uczyła języka polskiego oraz tańców ludowych w ramach wychowania fizycznego. Dyrektor powierzył jej prowadzenie ruchomej biblioteki. Była to inicjatywa wydawnictwa Czytelnik, która polegała na tym, że do danej szkoły przyjeżdżała szafa z książkami, które przez jakiś czas można było wypożyczać, a potem książki jechały do innej szkoły. Na pierwszej radzie pedagogicznej po zakończeniu wojny, dyrektor Maksymilian Lisowski wygłosił znaczące przemówienie, o nadchodzących nowych socjalnych frontach, którym konserwatyzm musi ustąpić miejsca, porównując tę sytuację do realiów angielskich, gdzie Churchill musiał odejść, by kraj mógł się modernizować.
Kiedy schorowany dyrektor SP2 Józef Kulesza opuszczał Wyszków w 1946 roku po śmierci najstarszej córki, zaprosił do siebie przyszłego kierownika szkoły Władysława Feliksa Karczmarczyka wraz z żoną Agatą. Leżał wtedy chory w łóżku i przestrzegał Agatę, by jako żona kierownika nigdy nie wtrącała się w sprawy personalne szkoły. Feliks sprawował funkcję kierownika SP2 w latach 1946-1948, równolegle brał też udział w przedstawieniach organizowanych przez rodzinę Rytlów, a także prowadził zespół teatralny przy hucie szkła. Miał zamiłowanie do teatru po swojej ciotce, znanej aktorce Perzyńskiej.
–W szkole przezywaliśmy go „Szczecina”, z racji na gęste włosy – wspominała jego uczennica Teresa Kryczyńska z domu Szulc –Uwielbialiśmy robić mu różne kawały, np. kiedyś wysmarowaliśmy tłuszczem tablicę i kiedy chciał coś na niej napisać, kreda zaczęła się nienaturalnie ślizgać. Zdenerwował się, kazał nam zdjąć tablicę, pokazał palcem za okno na podmokłą łąkę na tyłach szkoły i zarządził mycie na niej tablicy. Kiedy ją umyliśmy kazał napisać „jesteśmy głupcy” i chodzić z tablicą po mieście. Oczywiście wszystko było pół żartem, pół serio i klasa miała z tego większy ubaw niż karę.
W 1948 roku odbywała się w szkole konferencja nauczycielska, na którą z ramienia Związku Nauczycielstwa Polskiego przyjechała pani Marzysz. Feliks zabierał głos w wielu sprawach i zwrócił na siebie jej uwagę. Dodatkowo, jako kierownik szkoły, zaprosił ją do siebie do domu na obiad. Podczas posiłku zapytała, czy nie chcieli by się przeprowadzić pod Warszawę, bo zwalnia się posada kierownika szkoły we Włochach. Karczmarczykowie oczywiście zainteresowali się tą propozycją.
Weź tę szkołę
Z Wyszkowa wyjechali kiedy ich syn miał dwa miesiące w 1948 roku. Wraz z nimi wyjechał nauczyciel Tadeusz Kołdras (wdowiec z córką) oraz młody nauczyciel śpiewu, który prowadził chór. Początkowo mieszkali w jednej z klas, bo poprzedni kierownik jeszcze nie zdążył się wyprowadzić. Po dwóch latach posadę kierownika w Państwowej Szkole Podstawowej nr 95 we Włochach po mężu objęła Agata, Feliks natomiast został inspektorem oświaty, a następnie kierownikiem innej nowo wybudowanej szkoły we Włochach. W latach 1964-1966 likwidowano szkołę numer 95 i Agata wybrała sobie jako następne miejsce pracy szkołę podstawową przy liceum Słowackiego na ulicy Wawelskiej. Inspektorat się jednak na to nie zgodził i została kierownikiem szkoły numer 175 na ul. Trzech Budrysów. Agata uważała, że nie jest przygotowana na tak znaczące wyzwanie. To była duża szkoła, dodatkowo opanowana przez wiele nieprawidłowości. Poprzedni dyrektor miał romans z jedną z nauczycielek, inne nauczycielki podobno chodziły do fryzjera podczas lekcji, a jedna z nich cały czas brała zwolnienia, bo jeździła na handel do Bułgarii. Feliks powiedział wtedy żonie – Weź tę szkołę, cokolwiek zrobisz w tym bałaganie, to i tak będzie dobrze. Od 1966 roku zamieszkali na osiedlu Rakowiec nieopodal nowej szkoły. Na emeryturę pani Agata przeszła w 1971 roku. Władysław Feliks Karczmarczyk zmarł w 1978 roku.
Pani Agata dochowała się trzech wnuczek i dwojga prawnucząt. O swoim podeszłym wieku nie mówi zbyt wiele. Zaznacza, że rodzina od strony matki była co prawda długowieczna, ale nikt nie żył tak długo jak ona.
– W jaki sposób ja tych stu lat dożyłam, to nie mam pojęcia, w ogóle się nie starałam. Wiodłam skromne życie. Młodość spędziłam głównie na różnych stancjach. Widocznie przysłużyło mi skromne jedzenie i abominacja do lekarstw.
Tygodnik Wyszkowiak – Nr 39, 27 września 2016