Pozostał piękny widok – część 1

Gdyby dane było mi zasmakować małej podróży w czasie, cofając się gdzieś do roku 1949 czy 1950, usiąść wygodnie na plaży nieopodal Latoszka i utkwić skupione spojrzenie na panoramie naszego miasta, najprawdopodobniej, pomimo ogromnego powojennego smutku, promieniałbym jednocześnie wielkim entuzjazmem. Oto zupełnie niespodziewanie nadarzyła się szansa zbudowania tego miasta od nowa, już z pełną świadomością przestrzeni, miłością atmosfery, dbałością o detal, niepozostawiona przypadkowi i niechlujnemu pośpiechowi. Szansa, którą, jak się okazuje z perspektywy sześćdziesięciu lat, trzy pokolenia wyszkowian skutecznie zmarnowało.

Jedno ze zdań epilogu niezwykle lirycznego filmu „Kroniki portowe” znanego szwedzkiego reżysera Lasse Hallströma brzmi w przybliżeniu tak „Mordercza burza zabrała dom; pozostał…piękny widok”. Gdybym jednocześnie próbował podczas swojej krótkiej podróży w czasie stworzyć lirykę dotkliwie oddającą nastrój tamtego entuzjazmu, wers ten byłby sugestywnym jej zwieńczeniem. Z tamtej perspektywy wyszkowski rynek, wyłączając tylko częściowo spalony dom Leontowiczów, zniknął z powierzchni ziemi. Jednak wciąż pozostała malowniczo wypiętrzająca miasto skarpa, duża część legendarnego Ogrodu Senatorskiego i kościelne wzgórze. Sześć dekad później spragniony atrakcji turysta może swobodnie zatrzymać się w tym samym miejscu i po chwilowej kontemplacji wyszkowskiej panoramy, spokojnie odejść ku Puszczy Białej bez uczucia jakiejkolwiek straty. Miasto nie jest dzisiaj atrakcją dla oka nawet największych lokalnych patriotów.

Dom Leontowiczów, ul. Daszyńskiego 1 – 1997 r.

 

Dom Leontowiczów, ul. Daszyńskiego 1 – 2012 r.

 

Nie da się nie zauważyć, że wszelkie publikacje, zarówno mające Wyszków promować, jak i po prostu o nim informować, bardzo często w pierwszej kolejności wymieniają jego malownicze położenie, dalej przechodząc już tylko do suchych faktów na temat miejsc i obiektów na tle miasta z jakichś powodów ciekawych. To oczywista konsekwencja braku jakichkolwiek alternatywnych wyrazistych walorów, które z zewnętrznego punktu widzenia mogłyby być atrakcyjne. Ale nie ma co się oszukiwać. Nigdy nie było tutaj unikalnych zabytków kultury, sztuki czy chociażby zwracających uwagę obiektów rozrywki, a potencjalnie ciekawy dla współczesnych przedwojenny charakter miasta został pogrzebany pod gruzami pierwszych niemieckich bombardowań. Najprawdopodobniej więc nie uda nam się ściągnąć rzesz azjatyckich turystów, którzy mieliby uczynić nasze miasto jednym z przystanków swojej wielkiej życiowej podróży, z którego liczne zdjęcia mogliby prezentować potomnym. Można jednak sprawić by było przyjemniejsze dla mieszkańców, łatwiejsze w komunikacji, zachęcało do czynnego wypoczynku w miejskim plenerze i uczyło obcować historią, tym samym budując swoją tożsamość.

W czerwcu 2007 roku na swoim blogu pan Wiesław Czapski umieścił bardzo ciekawy wpis pt. „Gdzie podziały się zabytki Wyszkowa”. Oczywiście gdzie stoi kościół św. Idziego, Obelisk Wazów czy neogotycka parkowa kordegarda wie każdy, nawet średnio rozgarnięty wyszkowianin. Artykuł skupiał się jednak na rzeczy znacznie ciekawszej. Otóż, pomimo dotkliwego zniszczenia miasta, wojnę ocalało kilka obiektów świadczących o poprzedniej epoce. Były to głównie pojedyncze domy czy małe obiekty przemysłowe, raczej trywialne i niewyróżniające się na tle kraju, a nawet województwa, ale będące bezcennymi pamiątkami dla zniszczonego Wyszkowa. Część z nich została wykazana w projekcje „Studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego gminy Wyszków” i  figuruje w rubryce „Obiekty w ewidencji konserwatora zabytków”. Problem pojawił się jednak w momencie, kiedy autor bloga postanowił odnaleźć konkretnie wykazane według adresu budynki. Otóż okazało się, że części z nich nie tylko już nie ma, ale nie ma ich od tak dawna, że nawet najbardziej pamiętliwi mieszkańcy nie są ich sobie w stanie przypomnieć. Natomiast równie wiele z tych, które pozostały, swoim obecnym wyglądem przypomina okoliczne bezgustne domki, budowane szerokim gestem w czasach kurtuazyjnego dobrobytu. Tym samym, świadomie czy też nie, miasto samo odstrzeliło ostatnich świadków swojej historii. Na przestrzeni lat ważniejsze okazały się prywatne interesy i chęć zysku ze sprzedaży atrakcyjnie położonego terenu.

Oczywiście historia każdego przypadku jest trochę inna i nie zawsze naznaczona schematem, według którego to bacznie pilnujący obiektu urzędnik z teczką na chwilę przysnął i nie dopełnił swoich obowiązków. Tym bardziej, że aktualność listy w stosunku do realiów bardzo dotkliwie świadczy o jej jakości. Oczywistym jest, że wobec takiej wybiórczości wyboru, nie objęła ona przynajmniej kilku ważnych wyszkowskich obiektów. Od razu w tym miejscu nasuwa mi się przykład najbardziej oczywisty z możliwych.

Dom Suszyckich (Fusieckich), ul. Zakolejowa 5 – koniec lat 90.

 

Oto rodzina, w tym wypadku potomkowie rodu Fusieckich (Jan Wiktor Fusiecki, dyrektor wyszkowskiego gimnazjum w latach 1920-25), nie była zainteresowana renowacją swojej rodowej siedziby mieszczącej się przy ulicy Zakolejowej 5, okazałej willi wystawionej przez dyrektora dla córki Danuty (domowi temu cały podrozdział swojej książki „Wyszkowskie wspomnienia” poświecił Eugeniusz Daszkowski), i postanowiła sprzedać działkę, ale już bez znajdującego się na niej domu. Efektowność wizualna dość rozległej jak na wyszkowskie warunki willi była oczywista, a zatem i konsekwencja jej rozbiórki także. Obiektu nie chronił żaden urzędnik, bo i niby skąd się miał tam wziąć, skoro wielu wyszkowian o istnieniu tego domu dowiaduje się dopiero w tym momencie. Chroniła go jedynie łaska właściciela, który okazał się człowiekiem, albo kompletnie bez wiedzy historycznej, albo bez realnych możliwości renowacji domu.

Nieco mniej spektakularnych przykładów jest bezliku. Bo na przykład, jaki powód zmusił właściciela wybudowanego w 1929 roku przez Jana Szczepana Morkę budynku przy ulicy Kościuszki 28, visa vis Urzędu Pracy, by ostatni ocalały dom z przedwojennej zabudowy ulicy pokryć nową, całkowicie współczesną elewacją, dewastując tym samym jego historyczny charakter. Jeśli chciał go ocieplić, mógł zrobić to w sposób dostosowany do tego typu budynków. A tak swoim działaniem dopełnił tylko ostatecznej brzydoty niegdyś jednej z najbardziej reprezentacyjnych ulic miasta, której los obecnie wyznaczają ciągi tirów nadciągających od strony Serocka .

Dom Morków, ul. Kościuszki 28 – 1997 r.

 

Dom Morków, ul. Kościuszki 28 – 2015 r.

By nie koncentrować się tylko na mało twórczym narzekaniu, po lekcję dbałości o zabytkowe domy wysyłam wszystkich zainteresowanych na ulicę Okrzei 9, gdzie budynek z 1911 roku wybudowany prawdopodobnie przez rodzinę Ryńskich, będący podczas okupacji siedzibą Tajnych Kompletów, jego właściciel wyremontował własnym nakładem w sposób naprawdę imponujący. Na podobnego męża opatrznościowego czeka pobliski dom wraz z ciągiem magazynów przy skrzyżowaniu ulic Pułtuskiej i Okrzei, będący niegdyś jednym z elementów rozładunkowej bocznicy kolejowej ówczesnego miejscowego przemysłowca Józefa Cudnego. Miejmy nadzieję, że ustrzeże się losu willi Fusieckich, a jego właściciel wykaże się dostatecznym szacunkiem dla historii, by dom za jakiś czas mógł znowu cieszyć oczy przechodniów swoją dobrą kondycją.

Dom Ryńskich, ul. Okrzei 9 – 2008 r.

 

Dom Ryńskich, ul. Okrzei 9 – 2012 r.

Nadzieja ta, rodząca się w sercach wielu wyszkowian, jest jednocześnie chyba najbardziej twórczą siłą budującą nowy Wyszków. Buduje ona malowniczą promenadę, zawartą między naszymi dwoma nadbużańskimi mostami, przywraca na Bugu ruch małych jednostek pływających, odwraca miasto przodem do rzeki, odbudowuje w pełnej krasie miejscowe gimnazjum, odrestaurowuje stację kolejową i tworzy gustowny ratusz na miarę naszych wyobrażeń. Ale póki co, nim jeszcze ktokolwiek zacznie wypełniać tabelki pod metraż inwestycji, trzeba sobie powiedzieć jasno, dialog między przeszłością a przyszłością, ten symboliczny i ten sentymentalny, ten użytkowy i ten estetyczny, jest jak najbardziej możliwy. Trzeba tylko spełnić dwa warunki; znać przeszłość i potrafić twórczo inspirować się jej wzorcami w bieżących działaniach. Drugi element w specjalny sposób dedykuję miejscowym włodarzom, ten pierwszy zaś nam wszystkim, byśmy mieli świadomość drogi, którą jesteśmy prowadzeni.

Piotr Płochocki  

Piotr Płochocki  

 

 

 

 

 


Artykuł w zbliżonej wersji ukazał w czasopiśmie Się Dzieje! – marzec-kwiecień 2012 roku.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *